Archiwum - Katechezy o Dekalogu - 38

2013-02-10

Ks. Jerzy Bagrowicz

Dekalog 38. „Nie cudzołóż" - Czy rzeczywiście ciało jest wrogiem duszy?

Przykazanie V Dekalogu „Nie zabijaj", jak to staraliśmy się ukazać w poprzednich katechezach, stoi na straży życia. Przystępujemy do omówienia przykazania VI - „Nie cudzołóż" i przykazania IX - „Nie pożądaj żony bliźniego swego". Te dwa przykazania stoją na straży porządku miłości, rozumianej jako filar małżeństwa i rodziny.
Autorka współczesnej powieści „Żniwiarz" Gaja Grzegorzewska tak opowiada: „Moja bohaterka Julia ma normalne życie erotyczne. No, może odrobinę bardziej urozmaicone niż przeciętny człowiek... Uprawia seks, kiedy jej się podoba, z kim jej się podoba i bez poczucia winy... Stworzyłam świat wzorowany na tym, jaki znam".
Przystępujemy więc do rozważania problemów, które akurat dzisiaj wzbudzają wiele dyskusji i ujawniają przejawy niebezpiecznego kryzysu porządku moralnego w tej tak ważnej dziedzinie. Zanim przystąpimy do pytania, jaka jest treść tych dwu przykazań, chcemy poczynić na początek kilka uwag wstępnych.
Co oznacza tak sformułowane VI przykazanie Dekalogu: „Nie cudzołóż"? Jak wiadomo, przykazanie to zostało ogłoszone w konkretnych uwarunkowaniach historycznych życia Narodu Wybranego. Było odczytywane wtedy nie tylko jako norma moralna, ale i prawna. W owym czasie na Wschodzie, w sensie społecznym, pozycja mężczyzny w stosunku do pozycji kobiety była wyraźnie uprzywilejowana. Tylko mężczyzna mógł dać kobiecie tzw. list rozwodowy i oddalić ją.
Przykazania VI - „Nie cudzołóż" i IX - „Nie pożądaj żony bliźniego swego" miały chronić dobro rodziny. W sensie prawnym przykazania te miały zapewnić czystość rodowodu: mężczyzna musiał mieć pewność, że wszystkie dzieci przez niego zrodzone są rzeczywiście jego potomstwem. Sprzyjał temu zwyczaj obwarowania przykazania - „Nie cudzołóż" poważnymi sankcjami karnymi, łącznie z karą śmierci dla przychwyconych na cudzołóstwie. Kara ta jednak nie groziła mężczyźnie, gdy ten obcował z kobietą wolną, kobiecie groziła również i wtedy, gdy przyłapano ją na cudzołóstwie z mężczyzną nieżonatym.
Od początku w języku hebrajskim przykazanie to miało szerszy zakres i tak było rozumiane. Bibliści uczą, że używane wtedy terminy nie zawężały zakresu tego przykazania jedynie do grzechu cudzołóstwa. Wyrażenie: „Nie popełniaj cudzołóstwa" oznaczało bowiem coś więcej, niż tylko zakaz relacji seksualnej jako zdrady małżeńskiej. Oznaczało ono wszelkie zachowania cudzołożne, także grzechy w relacji ze sobą samym. Tak więc przykazanie to według niektórych znawców prawa moralnego tamtego czasu, znaczyło także: „Nie bądź rozwiązły".
I następna ważna uwaga dla nas, współczesnych. - Choć seksualność jest ważnym elementem, nie wolno zawężać życia moralnego człowieka jedynie do sfery seksualnej. Jak zaznacza abp H. Muszyński, wiele pojęć i wyrażeń używanych w języku polskim na oznaczenie spraw związanych z VI przykazaniem znacznie odbiega od treści, którą nadaje im Biblia i autentyczna chrześcijańska tradycja. Pojęcie „czystość" w sensie czystości moralnej zacieśniono współcześnie wyłącznie do szóstego przykazania. A przecież czystość w ujęciu Jezusa Chrystusa: „Błogosławieni czystego serca" (Mt 5, 8) nie ogranicza czystości jedynie do spraw związanych z cudzołóstwem i rozwiązłością. Mówimy o kimś, że jest niemoralny i myślimy, że chodzi tu jedynie o nieuporządkowanie w sferze życia seksualnego. Nie jest to jednak zgodne z rozumieniem, jakie temu pojęcie nadaje etyka chrześcijańska. Przecież etyka chrześcijańska w pojęciu życia niemoralnego mieści nie tylko grzechy ze sfery seksualnej, ale przede wszystkim wszelką nieuczciwość, obłudę, zakłamanie, przemoc, kradzieże, zamach na ludzkie życie, krzywdy w każdym wymiarze życia. Podobnie, gdy mówimy o kimś, że to człowiek cnotliwy, to najczęściej myślimy, że to człowiek zachowujący seksualną wstrzemięźliwość. A przecież pojęcie cnoty obejmuje całość ludzkiego życia moralnego, a więc życie człowieka sprawiedliwego, miłosiernego, roztropnego, kochającego bliźnich aż do miłości nieprzyjaciół, człowieka wrażliwego na cierpienie innych, uporządkowanego w sferze miłości i uczuć, oczywiście także w sferze życia seksualnego.
Nie wolno nam zapominać, że płeć i seksualność człowieka to nie są rzeczy złe, haniebne, czy jedynie wstydliwe dla mężczyzny i kobiety. To przecież dar Boga. To On przecież „mężczyzną i niewiastą stworzył ich" (Rdz 1, 27-28). On też obdarował człowieka radością z przeżywania miłości, nie tylko w zakresie nakazu rozmnażania się, ale także w wymiarze zjednoczenia osobowego mężczyzny i kobiety. W Księdze Rodzaju, w opowiadaniu o Bogu stwarzającym świat i ludzi, czytamy: „A Bóg widział, że wszystko, co uczynił, było bardzo dobre" (Rdz 1, 31).
Należy także pamiętać, że kobieta nie jest „narzędziem szatana", jak to kiedyś mówiono w popularnych pogadankach. Nie jest prawdą, że chrześcijaństwo jest wrogiem płci i seksualności człowieka. Nie jest prawdą, że chrześcijańska moralność sprowadza erotykę do spełniania „obowiązku małżeńskiego". W Piśmie Świętym mamy wiele strof pochwały życia, radości z miłości międzyludzkiej. Do kanonu ksiąg biblijnych należy przecież pochwała miłości w „Pieśni nad pieśniami". Jezus Chrystus w Nowym Testamencie wskazuje na ideę zjednoczenia mężczyzny i kobiety, aby stanowili jedno ciało. Ukazuje związek małżeński mężczyzny i kobiety jako jedność w miłości i równouprawnionym partnerstwie: „A tak już nie są dwoje, lecz jedno ciało. Co więc Bóg złączył, tego człowiek niech nie rozdziela" (Mk 10, 8-9).
Skąd więc przekonanie, że wszystko co wiąże się z płciowością człowieka należy do sfery nieczystej, tzw. „rzeczy brzydkich"? Należy pamiętać, że przekonanie to zrodziło się już we wczesnym chrześcijaństwie pod wpływem prawa rzymskiego i pewnych nurtów filozoficznych (gnoza, manicheizm), które podkreślały, że ciało jest wrogiem duszy. Wszelkie przeto sprawy związane z budzeniem się instynktu seksualnego w człowieku odczytywano jako karę za grzech naszych prarodziców, jako grzech przeciwny VI przykazaniu. Tak więc rozpowszechniło się przekonanie, że grzechy z tej dziedziny ludzkiego życia to grzechy najcięższe. I choć nauka Kościoła ukazywała piękno ludzkiej miłości, która jest udziałem w miłości Boga, piękno chrześcijańskiego obrazu małżeństwa i rodziny, piękno wierności małżeńskiej - to jednak w popularnym nauczaniu bardzo często tę dziedzinę życia ukazywano jako dziedzinę przyjemności raczej demonicznej.
I uwaga na dziś ostatnia. Żyjemy w epoce, w której obserwujemy bardzo niebezpieczne tendencje w życiu moralnym człowieka. W reakcji na tamto, starsze historycznie i bardzo zawężone spojrzenie na grzeszność człowieka, sprowadzające ją głównie do zakresu szóstego przykazania, mamy już od połowy XX wieku tendencję przeciwną. Współczesność głosi niczym nieskrępowaną afirmację rozkoszy, luz moralny. Zanika świadomość grzechu, poczucie winy, odpowiedzialności moralnej. Akcentuje się prawo do zupełnej swobody w zakresie życia seksualnego. Szczegółów tych tendencji nie będę opisywał, bo widzimy je na co dzień. Warto przypomnieć powiedzenie papieża Piusa XII, że ludzie grzeszyli zawsze, ale równocześnie mieli poczucie grzechu, świadomość, że są grzeszni i słabi. Wiedzieli, że należy się podnosić z grzechów, pokutować za nie. Największym grzechem współczesności jest właśnie owa utrata poczucia grzechu. Została prawie już całkowicie naruszona lub nawet zniszczona strefa naturalnego wstydu osłaniająca intymność ludzkiej płciowości i życia seksualnego. Niebezpiecznie zanika poczucie wstydu. Niektórzy ludzie chlubią swoimi niemoralnymi zachowaniami, do których niegdyś nie przyznaliby się publicznie. Podobno ma to być wyrazem otwartości i postępu współczesnego, także polskiego społeczeństwa. Czy znajdziemy w sobie dość siły i rozsądku, aby nie pójść tą drogą? Bo to jest niewątpliwie droga, która prowadzi do zatraty podstaw naszej kultury, naszej duchowości, dorobku chrześcijańskiej tradycji, która ocaliła wiele w niebezpieczeństwie utraty niepodległości, utraty wiary.