Archiwum - Katechezy o Eucharystii - 6

2010-04-18

Ks. Jerzy Bagrowicz

Katecheza 6: „Że bardzo zgrzeszyłem myślą, mową i uczynkiem".

 

Okres Wielkanocy wprowadza nas najpierw w głębsze zrozumienie prawdy o tajemnicy Paschalnej Jezusa Chrystusa, tzn. prawdy o Jego męce, śmierci i zmartwychwstaniu. Zaczynamy, tak jak uczniowie Chrystusa, odkrywać wielką miłość Boga do nas, przekonujemy się, że jesteśmy mocni nie tyle własną doskonałością, ale mocą Chrystusa, który zwyciężył śmierć, a nam daje udział w swej mocy i zaprasza nas do ciągłego przechodzenia z grzechu do dobra, ze śmierci do życia. Dzisiejsza Ewangelia pokazuje nam moc Chrystusa Zmartwychwstałego, dzięki któremu apostołowie przeżyli cudowny połów ryb i wyznali wiarę w Niego. Czas wielkanocny przynosi nam przecież nie tylko wyznanie wiary w Pana Zmartwychwstałego, gdy za przykładem św. Tomasza Apostoła wołamy: „Pan mój i Bóg mój!", czy św. Jana, który rozpoznał Chrystusa i wołał: „To Pan jest".
Zmartwychwstanie Chrystusa przynosi nam także lepsze zrozumienie prawdy o nas samych. Apostołowie przekonali się, że człowiek jest zdolny zaprzeć się Chrystusa, jak to zdarzyło się św. Piotrowi, czy zdradzić Go, jak to stało się z Judaszem. Byli ludźmi z krwi kości. Sprzeczali się między sobą, kto z nich jest ważniejszy, kto powinien być najbliżej Mistrza i zająć miejsce po Jego lewej czy prawej stronie.
Uczniowie Chrystusa, którzy byli w jego apostolskiej szkole, powoli zaczynali rozumieć, że są grzesznikami. Św. Piotr, gdy był świadkiem cudu, który uczynił Jezus zawołał: „Odejdź ode mnie, Panie, bo jestem człowiek grzeszny"(Ł5, 8).
Jezus w swoim nauczaniu nie krył prawdy o tym, że człowiek jest słaby i grzeszny. Wskazywał na zło i słabość człowieka, ale przyszedł na świat po to, aby zbawiać i ocalać ludzi od śmierci orzechowej, a nie ich potępiać. Do kobiety cudzołożnej, którą ludzie chcieli ukamienować, powiedział: „I ja ciebie nie potępiam. - Idź i od tej chwili już nie grzesz" (J 8, 11). Jezus objawiał grzesznikom prawdę o tym, że Bóg ich kocha, że chce, aby powstali z grzechu i mieli udział w zwycięstwie Chrystusa Zmartwychwstałego. Jezus potępia zło, walczy z grzechem, ale pragnie ratować człowieka dotkniętego słabością i grzechem. Jakże inaczej czyni człowiek. Bardzo często nie chodzi o potępienie zła u kogoś, kto nie okazał się nieskazitelny, ale widać przemożną chęć zniszczenia człowieka, wdeptania go w ziemię, upokorzenia. To nie jest postawa godna chrześcijanina.
Tak więc gdy nauczamy o człowieku, nie możemy zapomnieć o tym, że jest on skłonny do grzechu, że jest słaby. Uczymy jednocześnie, że jest zbawiony przez wiarę w Jezusa Chrystusa i że to zbawienie otrzymuje człowiek dziś, tu i teraz przez sakramenty św. w Kościele. Prawdę o tym, że człowiek jest grzeszny wyznajemy zaraz na początku mszy św., gdy jest miejsce w niej na akt pokutny. Mówimy: „Przeprośmy Boga za nasze grzechy...", i - „zgrzeszyłem myślą, mową i uczynkiem i zaniedbaniem. Moja wina...". To ważna prawda o naturze człowieka. Nie wolno nam o tym zapominać. Żyjemy w czasach, które zabijają w człowieku świadomość o tym, że jest on grzeszny, słaby. Człowiek współczesny nie chce przyznać się do tego, że jest słaby moralnie, że grzeszy, że potrzebuje pokuty i nawrócenia. Przed kilkunastu laty po mszy św. w jednej z monachijskich parafii podeszli do mnie starsi już ludzie, małżonkowie. Ona od niedawna emerytowana urzędniczka, on inwalida II wojny światowej, niewidomy i bez ręki. Zaprosili mnie na poobiedni spacer w Alpy tylko po to, aby przekonywać, że nie powinienem we mszy św. odmawiać z wiernymi aktu pokutnego: „Proszę księdza, a jakie my dziś mamy grzechy? Czym my grzeszymy? Za co my mamy żałować? Popełniają grzechy współcześni politycy, ekonomiści, a nie my, prości ludzie" - mówili do mnie. Spacer zamienił się w rozmowę, czasami trudną, bo nie chcieli uznać prawdy o tym, że jest grzech osobisty każdego człowieka, a nie tylko wina polityków. Jest prawdą, że przeraża nas grzech w wymiarze społecznym: okropności wojny, bieda i głód milionów ludzi, dzieci umierające z głodu, egoizm polityków, którzy nie widzą tych strasznych niegodziwości świata. Ale to nie znaczy, że nie ma osobistego grzechu i że nie ma osobistej odpowiedzialności moralnej. Przecież grzech dotyka człowieka: brak miłości do Boga przejawiający się w zaniedbywaniu przykazań, brak modlitwy, lekceważenie świętości niedzieli, zaniedbywanie niedzielnej Eucharystii, brak miłości do bliźnich, nienawiść w rodzinach, w miejscu pracy, kłamstwo, nieuczciwość na co dzień, zabijanie nienarodzonych, zdrady, niewierność, zaniedbania obowiązków zawodowych, grzechy przeciwne czystości moralnej, grzechy przeciwko przyrodzie, krzywdzenie zwierząt - to tylko cząstka z długiej listy ludzkich grzechów i słabości.
Można dziś zauważyć, że chętnie widzimy i piętnujemy grzechy innych, ale trudno nam się przyznać się do grzechów własnych. Ludzie chętnie oglądają filmy i czytają książki o ludzkich słabościach, o ludzkich brudach, kupują gazety i tygodniki, które żyją z ukazywania zła, z grzechu i wszelkich ludzkich słabości oraz babrania się w brudzie moralnym, a nawet dewiacjach moralnych. Ludzie narzekają na panoszące się zło, ale zatracają umiejętność dojrzenia słabości i zła w sobie: „jestem bez grzechu i nikt nie ma prawa mi go wmawiać!" Co więcej domagają się niektórzy, aby usunąć z nauczania religijnego pojęcie i temat grzechu. Miałoby to być wyrazem postępu i nowoczesności Kościoła, przystosowania się do współczesnego stylu życia.
Gdy chcemy szukać przyczyn takiego stanu rzeczy, łatwo zauważymy, że wynika to z postawy odrzucenia Boga i prawdy o naszej zależności od Niego. Dla człowieka, który odrzuca Boga, pojęcie grzechu traci sens, coraz rzadziej mówi się, że istnieje zło moralne. Niektórzy głośno twierdzą, że nie ma żadnych norm moralnych, według których należy układać ludzkie życie. Następstwem takich postaw jest odrzucenie sumienia jako normy moralnej, jako głosu Boga w ludzkim sercu, całkowite odrzucenie Bożego prawa. Człowiek odrzucając Boże prawo sądzi, że uwalnia się od krępujących go przykazań, że w ten sposób zyskuje wolność. W rzeczywistości pozbawia się drogowskazów wskazujących mu drogę życia i podlega zniewoleniom i uzależnieniom, które czynią z niego moralnego karła. Zamiast wymarzonej wolności, wpada w niewolę zła. Pozostaje sam, bez trwałych i pewnych zasad.
Gdy więc na początku mszy św. kapłan zachęca nas, abyśmy stanęli przed Bogiem w postawie pokutnej, oznacza to zachętę, abyśmy stanęli przed Bogiem w prawdzie, tacy jacy jesteśmy, świadomi, że jesteśmy grzeszni, że chcemy, aby Bóg obdarzył nas miłosierdziem, przebaczył nam grzechy i pomógł być bardziej ludźmi. Nie chodzi o to, abyśmy na początku mszy św. czynili rachunek sumienia z naszych grzechów, ale wyrazili żal, wolę poprawy, nawrócenia, przeproszenia Boga.
Jesteśmy ludźmi wolnymi, możemy zmieniać swoją życiową orientację i postawę wewnętrzną, możemy wielekroć razy zawracać ze złej drogi, bo zostaliśmy przez Chrystusa odkupieni. Zostaliśmy stworzeni przez Boga jako dobre ziarno, a nie jako chwast, nie jako kąkol. To ja sam siebie przez uległość grzechowi czynię kąkolem. Gdy wrócę do Boga przez żal serdeczny, to mocą Bożej łaski znów staję się dobrym ziarnem.
Zapewne pamiętacie z Ewangelii celnika, który przyszedł do świątyni i świadomy swoich słabości bił się w piersi mówiąc: "Panie, miej litość dla mnie grzesznika" (Łk 18, 13). I my na początku mszy św. stańmy w pokornej postawie, w żalu za nasze grzechy. Piotr zapłakał z żalu, gdy uświadomił sobie, że zaparł się Jezusa. Zobaczył, że Jezus spojrzał na niego z miłością przebaczającą i dlatego płacz Piotra nie był płaczem rozpaczy, ale szczęścia, że Pan mu przebaczył"(por. Łk 22, 54-62). Na początku mszy św. przeto czynimy akt pokutny, bo chcemy zbliżać się do Boga, który jest Miłością, który zna nas do głębi, który wie o mnie wszystko, przed Nim nie powinienem udawać. Tylko w takiej postawie możemy przystąpić do składania ofiary Ciała i Krwi Jezusa.