Archiwum - Katechezy o Dekalogu - 44

2013-05-19

 

Ks. Jerzy Bagrowicz

                            Dekalog 44. Każda kradzież godzi w sprawiedliwość społeczną

Pojęcie kradzieży jest ściśle związane z pojęciem własności. Kradzież, to przecież potajemne zabranie cudzej własności. Ktoś kradnie portmonetkę z pieniędzmi, biżuterię, dokumenty, samochód, kury, konie itp. rzeczy ruchome. Kradzież w szerszym znaczeniu nie ogranicza się jednak tylko do zaboru mienia ruchomego. Ktoś inny kradnie cudzy pomysł, wynalazek, wytwór intelektu, jeszcze inny zabiera komuś drogocenny dla niego czas. To  także jest kradzieżą, chociaż tak naprawdę nic materialnego nikomu wtedy nie ubywa.

Zanim przystąpimy do omówienia szczegółowych aspektów VII przykazania „Nie kradnij”, zanim odpowiemy na ciekawe pytania, w jaki sposób na co dzień możemy  wykroczyć przeciwko temu przykazaniu, zanim powiemy o rodzajach winy w  tym zakresie, o potrzebie  i sposobach naprawienia szkody, przyjrzyjmy się mniej znanym, a przecież równie niebezpiecznym  aspektom grzechów przeciw siódmemu przykazaniu Bożemu. Każda kradzież, a zwłaszcza rabunek cudzego mienia, oprócz tego, że jest przestępstwem i grzechem, godzi w sprawiedliwość społeczną. I są takie sposoby kradzieży  cudzego mienia, które nie tylko godzą w sprawiedliwość społeczną, ale też urągają elementarnej przyzwoitości. Potwierdzają to głośne przypadki korupcji polityków, którzy składają najpierw publiczne deklaracje, że pragną jedynie służyć krajowi, że będą dążyć do poprawy bytu najbiedniejszych, w rzeczywistości często okradają ich, a gdy zostają przyłapani na kradzieży krzyczą głośno, że są niewinni, że oskarżanie ich o cokolwiek to gra politycznych przeciwników. Znamy wielu uczciwych polityków, szczerze poświęcających się dla dobra wspólnego. Ale zdarza się, że są tacy, którzy za wszelką cenę dążą do zdobycia intratnych stanowisk w służbie publicznej głównie po, aby bezkarnie okradać tych najsłabszych i najbiedniejszych.

Największe zgorszenie budzą działania wielkich międzynarodowych organizacji dobroczynnych czy społecznych, które zamiast przekazać datki zebrane od zwykłych, wcale niebogatych ludzi, dla tych najbiedniejszych, często przeznaczają te pieniądze na kosztowne podróże, najdroższe hotele czy skandalicznie wysokie pensje dla swoich pracowników.

Podczas XVII Colloquiów Toruńskich, prawie dwa lata temu, prof. Włodzimierz Karaszewski (UMK) przytoczył następujące zdarzenie: „Słuchałem kiedyś opowiadania misjonarza – franciszkanina, który wiele lat spędził w slumsach stolicy jednego z krajów Afryki Subsaharyjskiej. Zmorą zamieszkujących je ludzi był wirus HIV. Choroba AIDS w powiązaniu z nędzą materialną zbierała tam nieprawdopodobne żniwo. Możliwości, jakimi dysponował ojciec misjonarz, aby wspomagać ich materialnie, były – jak mówił – mniejsze od kropli w morzu potrzeb. Wspierał ich duchowo, znakami nadziei niepochodzącymi z tego

świata. I nagle, nieoczekiwanie zabłysnęło światełko nadziei. Jedna ze znaczących

światowych organizacji, realizując program walki z AIDS w Afryce, postanowiła

zorganizować w stolicy kraju pobytu ojca misjonarza wielki światowy kongres

poświęcony przeciwdziałaniu rozprzestrzeniania się wirusa HIV. Chociaż został

wyznaczony odległy termin kongresu, ogłoszenie wyboru jego miejsca wywołało

prawdziwą euforię. Rozpoczął się kilkuletni okres przygotowań, wszak muszą

bezpiecznie wylądować samoloty; uczeni i urzędnicy światowych organizacji

zwykli mieszkać w warunkach, jakie mogą zapewnić najlepsze hotele stolicy;

trzeba zorganizować wygodny dojazd pomiędzy lotniskiem i hotelem. Wyzwanie

wielkie – trzeba przebudować lotnisko, wyposażyć je w odpowiednie urządzenia,

potrzebne są nowe pasy startowe Należy wybudować hotel z salą kongresową

i z salami konferencyjnymi, gdzie będzie można prowadzić debaty w sesjach.

Konieczne jest też wybudowanie odpowiedniej drogi z lotniska do hotelu, bezpiecznej

– dwukierunkowej, z dwoma pasami po każdej stronie. Firmy miejscowe

nie były przygotowane do realizacji tego dużego przedsięwzięcia inwestycyjnego,

zatrudniono więc tych, którzy potrafią – liderów światowego biznesu. Dobór był

zapewne uczciwy, zgodny z prawem, według standardów wyznaczonych dla zamówień

publicznych. Rozmach inwestycji, sprawność inwestycyjna, umiejętności

wykonawców rozpaliły światło nadziei w slumsach naszego ojca misjonarza, wszak czym jest

niewidoczny, mały wirus HIV wobec potęgi światowej przedsiębiorczości.

Nadszedł oczekiwany dzień, przylecieli uczeni, wylądowali bezpiecznie. Piękne,

luksusowe limuzyny przewiozły gości do pięciogwiazdkowego hotelu. Tam czekały

wygodne pokoje, szlafroki i śnieżnobiałe ręczniki i sale konferencyjne wyposażone

stosownie do rangi spotkania. Menu cywilizowanego świata, oczywiście nie mogło

zabraknąć owoców pochodzących z czarnego lądu – uznanych przez ten świat

ze względu na walory smakowe, ale przede wszystkim gwarantowaną wysoką

rentowność sprzedaży, którą zapewnia półdarmowa cena producenta.

Po trwającej kilka dni debacie zmęczeni urzędnicy i uczeni, w poczuciu dobrze

spełnionego obowiązku, wsiedli do luksusowych samochodów, którymi dojechali

na klimatyzowane lotnisko, zajęli miejsca w samolotach, a te bezpiecznie wzniosły

się nad ziemię. Z okien samolotów mogli oglądać slumsy. Na szczęście ich

widok z lotu ptaka nie przeraża. Mogli więc nienarażeni na dyskomfort wrócić

do swych krajów. Ojciec franciszkanin wraz z swoimi podopiecznymi na próżno oczekiwał wcześniej zapowiedzianej wizyty uczestników kongresu. Niestety, nikt ich nie odwiedził.

Uczeni nawet z okien samochodów nie widzieli ludzi, dla których przyjechali.

Kordony sprawnej policji chroniły dojścia do lotniska i dróg dojazdowych. Kongres zakończył się, sformułowano z pewnością mądre, humanitarne rezolucje.

Pozostało nowocześnie wyposażone lotnisko, piękny hotel i autostrada. Upłynął

czas, mało używane nowoczesne wyposażenie lotniska popadło w ruinę, zbyt drogi

w utrzymaniu hotel władca państwa sprzedał za niską cenę bogatszemu władcy

kraju Afryki Północnej, droga okazała się „jednorazówką” i wkrótce zaczęła

straszyć dziurami.

Bogaty świat po raz kolejny wyciągnął pomocną dłoń do schorowanej biednej Afryki. Ci bogaci dobroczyńcy uspokoili swoje sumienia, bo przecież przyjechali do Afryki, aby debatować nad biedą tamtych ludzi. Ale zapomnieli, że to oni są obojętni na prawdziwy los tych biednych, sami zasiadają do suto zastawionych stołów cywilizacji konsumpcji, opłacani sowicie z kieszeni biednych podatników z innych kontynentów. To jest zakamuflowana kradzież, to niesprawiedliwość społeczna wołająca o pomstę do nieba. Jeśli postępują tak chrześcijanie, to jest to jednocześnie antyświadectwo i odbieranie ludziom wiary  w Jezusa Chrystusa, który mówił: „Błogosławieni ubodzy…”. Jeden z autorów przytacza list dwóch muzułmanów z Bangladeszu, który napisali do chrześcijan Zachodu: „Przebaczamy wam wasze bogactwo i marnotrawstwo, i że wyparliście się nas jako braci /…/ Przebaczamy wam wszystko, ale nie każcie nam wierzyć w waszego Chrystusa, ponieważ Chrystus, który nauczył jedną trzecią ludności jeść chleb wszystkich pozostałych tego małego świata, z pewnością nie może być Bogiem” (Pronzato, s. 232-233. A my przecież dobrze wiemy, że Jezus Chrystus nauczał całkiem coś przeciwnego, ale my, Jego wyznawcy, sprzeniewierzamy się mocy Jego nauki. Panie Jezu, Mistrzu nasz, pozwól nam zrozumieć, co to znaczy „Nie kradnij”, daj nam ducha miłości i sprawiedliwości społecznej.