Archiwum - Katechezy o Dekalogu - 44
Ks. Jerzy Bagrowicz
Dekalog 44. Każda kradzież godzi w sprawiedliwość społeczną
Pojęcie kradzieży jest ściśle związane z pojęciem własności. Kradzież, to przecież potajemne zabranie cudzej własności. Ktoś kradnie portmonetkę z pieniędzmi, biżuterię, dokumenty, samochód, kury, konie itp. rzeczy ruchome. Kradzież w szerszym znaczeniu nie ogranicza się jednak tylko do zaboru mienia ruchomego. Ktoś inny kradnie cudzy pomysł, wynalazek, wytwór intelektu, jeszcze inny zabiera komuś drogocenny dla niego czas. To także jest kradzieżą, chociaż tak naprawdę nic materialnego nikomu wtedy nie ubywa.
Zanim przystąpimy do omówienia szczegółowych aspektów VII przykazania „Nie kradnij”, zanim odpowiemy na ciekawe pytania, w jaki sposób na co dzień możemy wykroczyć przeciwko temu przykazaniu, zanim powiemy o rodzajach winy w tym zakresie, o potrzebie i sposobach naprawienia szkody, przyjrzyjmy się mniej znanym, a przecież równie niebezpiecznym aspektom grzechów przeciw siódmemu przykazaniu Bożemu. Każda kradzież, a zwłaszcza rabunek cudzego mienia, oprócz tego, że jest przestępstwem i grzechem, godzi w sprawiedliwość społeczną. I są takie sposoby kradzieży cudzego mienia, które nie tylko godzą w sprawiedliwość społeczną, ale też urągają elementarnej przyzwoitości. Potwierdzają to głośne przypadki korupcji polityków, którzy składają najpierw publiczne deklaracje, że pragną jedynie służyć krajowi, że będą dążyć do poprawy bytu najbiedniejszych, w rzeczywistości często okradają ich, a gdy zostają przyłapani na kradzieży krzyczą głośno, że są niewinni, że oskarżanie ich o cokolwiek to gra politycznych przeciwników. Znamy wielu uczciwych polityków, szczerze poświęcających się dla dobra wspólnego. Ale zdarza się, że są tacy, którzy za wszelką cenę dążą do zdobycia intratnych stanowisk w służbie publicznej głównie po, aby bezkarnie okradać tych najsłabszych i najbiedniejszych.
Największe zgorszenie budzą działania wielkich międzynarodowych organizacji dobroczynnych czy społecznych, które zamiast przekazać datki zebrane od zwykłych, wcale niebogatych ludzi, dla tych najbiedniejszych, często przeznaczają te pieniądze na kosztowne podróże, najdroższe hotele czy skandalicznie wysokie pensje dla swoich pracowników.
Podczas XVII Colloquiów Toruńskich, prawie dwa lata temu, prof. Włodzimierz Karaszewski (UMK) przytoczył następujące zdarzenie: „Słuchałem kiedyś opowiadania misjonarza – franciszkanina, który wiele lat spędził w slumsach stolicy jednego z krajów Afryki Subsaharyjskiej. Zmorą zamieszkujących je ludzi był wirus HIV. Choroba AIDS w powiązaniu z nędzą materialną zbierała tam nieprawdopodobne żniwo. Możliwości, jakimi dysponował ojciec misjonarz, aby wspomagać ich materialnie, były – jak mówił – mniejsze od kropli w morzu potrzeb. Wspierał ich duchowo, znakami nadziei niepochodzącymi z tego
świata. I nagle, nieoczekiwanie zabłysnęło światełko nadziei. Jedna ze znaczących
światowych organizacji, realizując program walki z AIDS w Afryce, postanowiła
zorganizować w stolicy kraju pobytu ojca misjonarza wielki światowy kongres
poświęcony przeciwdziałaniu rozprzestrzeniania się wirusa HIV. Chociaż został
wyznaczony odległy termin kongresu, ogłoszenie wyboru jego miejsca wywołało
prawdziwą euforię. Rozpoczął się kilkuletni okres przygotowań, wszak muszą
bezpiecznie wylądować samoloty; uczeni i urzędnicy światowych organizacji
zwykli mieszkać w warunkach, jakie mogą zapewnić najlepsze hotele stolicy;
trzeba zorganizować wygodny dojazd pomiędzy lotniskiem i hotelem. Wyzwanie
wielkie – trzeba przebudować lotnisko, wyposażyć je w odpowiednie urządzenia,
potrzebne są nowe pasy startowe Należy wybudować hotel z salą kongresową
i z salami konferencyjnymi, gdzie będzie można prowadzić debaty w sesjach.
Konieczne jest też wybudowanie odpowiedniej drogi z lotniska do hotelu, bezpiecznej
– dwukierunkowej, z dwoma pasami po każdej stronie. Firmy miejscowe
nie były przygotowane do realizacji tego dużego przedsięwzięcia inwestycyjnego,
zatrudniono więc tych, którzy potrafią – liderów światowego biznesu. Dobór był
zapewne uczciwy, zgodny z prawem, według standardów wyznaczonych dla zamówień
publicznych. Rozmach inwestycji, sprawność inwestycyjna, umiejętności
wykonawców rozpaliły światło nadziei w slumsach naszego ojca misjonarza, wszak czym jest
niewidoczny, mały wirus HIV wobec potęgi światowej przedsiębiorczości.
Nadszedł oczekiwany dzień, przylecieli uczeni, wylądowali bezpiecznie. Piękne,
luksusowe limuzyny przewiozły gości do pięciogwiazdkowego hotelu. Tam czekały
wygodne pokoje, szlafroki i śnieżnobiałe ręczniki i sale konferencyjne wyposażone
stosownie do rangi spotkania. Menu cywilizowanego świata, oczywiście nie mogło
zabraknąć owoców pochodzących z czarnego lądu – uznanych przez ten świat
ze względu na walory smakowe, ale przede wszystkim gwarantowaną wysoką
rentowność sprzedaży, którą zapewnia półdarmowa cena producenta.
Po trwającej kilka dni debacie zmęczeni urzędnicy i uczeni, w poczuciu dobrze
spełnionego obowiązku, wsiedli do luksusowych samochodów, którymi dojechali
na klimatyzowane lotnisko, zajęli miejsca w samolotach, a te bezpiecznie wzniosły
się nad ziemię. Z okien samolotów mogli oglądać slumsy. Na szczęście ich
widok z lotu ptaka nie przeraża. Mogli więc nienarażeni na dyskomfort wrócić
do swych krajów. Ojciec franciszkanin wraz z swoimi podopiecznymi na próżno oczekiwał wcześniej zapowiedzianej wizyty uczestników kongresu. Niestety, nikt ich nie odwiedził.
Uczeni nawet z okien samochodów nie widzieli ludzi, dla których przyjechali.
Kordony sprawnej policji chroniły dojścia do lotniska i dróg dojazdowych. Kongres zakończył się, sformułowano z pewnością mądre, humanitarne rezolucje.
Pozostało nowocześnie wyposażone lotnisko, piękny hotel i autostrada. Upłynął
czas, mało używane nowoczesne wyposażenie lotniska popadło w ruinę, zbyt drogi
w utrzymaniu hotel władca państwa sprzedał za niską cenę bogatszemu władcy
kraju Afryki Północnej, droga okazała się „jednorazówką” i wkrótce zaczęła
straszyć dziurami.
Bogaty świat po raz kolejny wyciągnął pomocną dłoń do schorowanej biednej Afryki. Ci bogaci dobroczyńcy uspokoili swoje sumienia, bo przecież przyjechali do Afryki, aby debatować nad biedą tamtych ludzi. Ale zapomnieli, że to oni są obojętni na prawdziwy los tych biednych, sami zasiadają do suto zastawionych stołów cywilizacji konsumpcji, opłacani sowicie z kieszeni biednych podatników z innych kontynentów. To jest zakamuflowana kradzież, to niesprawiedliwość społeczna wołająca o pomstę do nieba. Jeśli postępują tak chrześcijanie, to jest to jednocześnie antyświadectwo i odbieranie ludziom wiary w Jezusa Chrystusa, który mówił: „Błogosławieni ubodzy…”. Jeden z autorów przytacza list dwóch muzułmanów z Bangladeszu, który napisali do chrześcijan Zachodu: „Przebaczamy wam wasze bogactwo i marnotrawstwo, i że wyparliście się nas jako braci /…/ Przebaczamy wam wszystko, ale nie każcie nam wierzyć w waszego Chrystusa, ponieważ Chrystus, który nauczył jedną trzecią ludności jeść chleb wszystkich pozostałych tego małego świata, z pewnością nie może być Bogiem” (Pronzato, s. 232-233. A my przecież dobrze wiemy, że Jezus Chrystus nauczał całkiem coś przeciwnego, ale my, Jego wyznawcy, sprzeniewierzamy się mocy Jego nauki. Panie Jezu, Mistrzu nasz, pozwól nam zrozumieć, co to znaczy „Nie kradnij”, daj nam ducha miłości i sprawiedliwości społecznej.